Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sołtyska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sołtyska. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 maja 2013

Schronisko wykąpało psa


W związku z trwającą w Internecie nagonką na mnie zorganizowaną przez dwie lesbijki z Krakowa: Izę U. (jak się przedstawiła mnie) oraz jej kochankę Martę P., poniżej prezentuję moją odpowiedź na ich szkalowanie mnie i mojego dobrego imienia.

Jak wynika z nowych, świeżo zrobionych zdjęć schronisko wykąpało psa, by, jak mniemam, zrobić foty na pokaz. Jednak w dniu naszej wizyty w schronisku – pies był cały czarny z brudu, co świadczy o tym, że nie jest tam pod właściwą opieką. 

Natomiast lesbijki z Krakowa wyłażą ze skóry, aby jak najbardziej skrzywdzić mnie i mojego psa – stają na głowie by mój pies pozostał do końca życia za kratami. Sunia Satja u mnie miała bardzo dobrze - mnóstwo wolności i swobody. Teraz jest unieruchomiona w ciasnej klatce i nie ma szans się wybiegać, a to dalmatyńczyk, który musi się dużo ruszać. Schronisko nie jest w stanie zapewnić mojemu psu codziennego wybiegu. Pies jest trzymany w klatce jak świnia i jak świnia był brudny, gdy tam pojechaliśmy w pamiętny piątek kwietnia po odbiór suczki.

Saba siostra Satji i kicia Miriam - przyjaciółki na zielonym wzgórzu.

To niesamowite jak te dwie dziewczyny zaprzyjaźniły się ze sobą blisko :)
Kicia z lubością ociera się i wtula w Sabę,
a Sabunia z zadowoleniem merda ogonem i czule obwąchuje i liże kicię.


Co do łańcucha - łańcuch to żadne znęcanie się. Wszystkie psy podwórkowe w Gminie Kowale Oleckie są na łańcuchach i nikomu to nie przeszkadza – ani Urzędnikom z Gminy, ani weterynarzom powiatowym, ani żadnym Towarzystwom Opieki nad Zwierzętami. Tak się tutaj trzyma psy na wsiach i tyle.


Tak trzyma się duże, groźne psy w gminie Kowale Oleckie - na łańcuchach. 
Śpią w dziurze wydłubanej w ścianie obór. 
Na zdjęciu pies jednego z miejscowych chłopów. 
Większość chłopów tutaj tak właśnie trzyma psy i 
nikt na nich nie nasyła weterynarii ani urzędników z Gminy, ani TOZu.

Gdy lesbijki Iza i jej kochanka Marta były u mnie na gospodarstwie - suczkę uwiązałam, aby ich nie pogryzła, bo to pies stróżujący, który nie toleruje obcych. Lesbijki były u mnie raptem 3-4 dni, a narobiły szkód i problemów i przykrości na cały rok. Idąc tutaj na moje gospodarstwo i potem z niego wyjeżdżając na pewno widziały po drodze mnóstwo psów na łańcuchów lub bezpańsko biegających po wsi. Nie interweniowały. Przyczepiły się tylko do MOJEGO PSA i moich zwierząt, zwłaszcza moje konie im przeszkadzały.

To z ich winy jestem w ciężkiej sytuacji finansowej i materialnej, bo swoimi złośliwymi donosami postarały się, aby odebrać mi jakąkolwiek pomoc finansową czy fizyczną. W moim odczuciu to złe kobiety i nie życzę nikomu, aby ich gościł u siebie. Z tego co widzę, mają tendencję do wyszukiwania dziury w całym i zupełnie ich sumieniom nie przeszkadza, że są u kogoś w gościach i to zupełnie za darmo. Może po prostu nie mają sumienia? Po osobach tego typu – czyli po lesbijkach – nie spodziewam się wielkiej moralności z racji moim zdaniem wypaczonej orientacji seksualnej. Sądzę, że one żyją w przekonaniu, że ich żadne kanony zwykłej, ludzkiej przyzwoitości nie obowiązują. Skoro mogą się bezkarnie gzić - to mogą też i bezkarnie podkładać świnię, Gospodyni u której nocowały za darmochę.

Także gdy były w gościach u Niemców, którzy remontowali swój dom, bardzo wnikały, czy oni remont przeprowadzają zgodnie z przepisami budowlanymi. Bardzo to je interesowało. Pozostawiam to do rozwagi czytelników – czemu aż tak je to zajmowało. Być może na nich też chciały coś wymusić?

Do mnie przyjechały na darmowy wypoczynek. Wspaniałomyślnie udostępniłam im moją łąkę, gdzie mogły się rozbić ze swoim namiotem. Miały mieć ze sobą swoje wyżywienie i nie sprawiać mi żadnych kłopotów. Tak jak obiecywały. W słoneczną pogodę byłam skłonna nieodpłatnie pożyczyć im mój ponton, aby mogły sobie popływać na pobliskim jeziorze. 

Tymczasem, gdy przyjechały na moje rancho, zaczęło się od wymuszeń z ich strony. Zażądały pokoju w moim niewyremontowanym z braku funduszy domu. Korzystały z mojego domu za darmo. Nakarmiłam też je za darmo, bo nie miały nic do jedzenia ze sobą i wyczekiwały, że ja je nakarmię.

Wieczorem okazało się, że wybrały się do mnie na dwutygodniowe wakacje bez grosza, licząc na drapane. Postawiły mnie przed faktem dokonanym, co bardzo było mi nie na rękę, bo absolutnie nie stać mnie na darmowy sponsoring bogatych mieszczek. Stawiając mnie w niezręcznej sytuacji postąpiły bardzo nieładnie. Dziwi taka postawa roszczeniowa takich kobiet niby kulturalnych, a na pewno bardzo elokwentnych. Mnie nie stać na utrzymywanie obcych, dorosłych kobiet pracujących zawodowo, które powinny mieć pieniądze ze sobą na swoje potrzeby, skoro wybrały się na wakacje. 

Nie spodziewałam się tego po nich, bo twierdziły, że mają dobre prace gdzie zarabiają pensje. 
Niechętnie zgodziłam się je sponsorować, pod warunkiem, że mi pomogą na gospodarstwie w moich pracach. Pomagały w sumie 10 godzin - po 5 godzin dziennie w ciągu dwóch dni, a były u mnie 3 pełne dni, a czwartego z rana oświadczyły, że wyjeżdżają.

W moim odczuciu najwyraźniej nie chciało im się pomagać. Najwyraźniej liczyły na lekkie, przyjemne i przede wszystkim sponsorowane przeze mnie wakacje. 

Dziwi mnie co wypisują o moim domu - bo miały ze sobą swój namiot i mogły w nim spać. Mogły i miały w nim spać wg uzgodnień przed ich przyjazdem. Nikt ich nie zapraszał do mego domu, aby tu nocowały. Wprosiły się na chama, a teraz jeżdżą po mnie w Internecie za mój dom. W moim przekonaniu, to jest wielkie, prymitywne chamstwo świadczące o egoistycznej postawie roszczeniowej zblazowanych mieszczek przyzwyczajonych do tego, że im się wszystko należy za darmo. 

Co do łąki i miejsca pod namiot - zaniosłam ich namiot na ogrodzoną łąkę, gdzie nie miały dostępu moje konie, tak, aby nie uszkodziły im przypadkiem namiotu. Postawiłam namiot na wzgórzu, gdzie trawa była niska i blisko było do ścieżki polnej prowadzącej do mego domu. Ponadto z tego miejsca miały ładny, panoramiczny widok na okolicę w tym stawy rybne sąsiada. Jakież moje zdziwienie było, gdy poprosiwszy Martę o pomoc w rozłożeniu tego namiotu - zamiast niej przyszła najwyraźniej o Martę zazdrosna Iza i przeniosła namiot pod las, w największe możliwe chaszcze. Tam ten namiot rozłożyła, ale mimo to, że namiot stał gotowy do przyjęcia letniczek - nie zechciały nocować w nim, lecz uparcie nocowały w moim pełnym gruzu domu. 

Dla mnie to była dziwna sytuacja. Także chodzenie Izy po moim gospodarstwie i robienie zdjęć bez mojej zgody. Nigdzie nie poszły na spacer na wieś by pozwiedzać czy się przejść, tylko uparcie siedziały na moim gospodarstwie i węszyły po to, by w kilka minut po opuszczeniu moich włości napuścić na mnie kogo się da. 

Dziwi to tym bardziej, że rozstałyśmy się spokojnie i w zgodzie, co więcej, gdy się żegnałyśmy, jeszcze próbowałam załatwić im podwózkę do PKSu, bo szły na piechotę na przystanek w Kowalach Oleckich, a tam mało kto się zatrzymuje na tej trasie, bo to autostopowo martwa strefa.

W moim odczuciu, te osoby w sposób perfidny nadużyły mojej gościnności i przyczyniły się do przykrych kontroli w moim gospodarstwie w wyniku których przez zaskoczenie straciłam mojego ukochanego psa Satję. Ale to mało. Te, moim zdaniem z gruntu fałszywe i złe, egoistyczne kobiety - wyłażą nadal ze skóry, aby mój pies pozostał dożywotnio w więzieniu, a mnie odciąć od jakiejkolwiek pomocy i wsparcia. Zrobiły wiele, aby mnie pozbawić jakiejkolwiek pomocy. Napisały oszczercze listy, które wysłały do miejsc, z których miałam wcześniej nieco pomocy fizycznej na gospodarstwie. Odcięły mnie od tej pomocy. Widać im sprawia chorą satysfakcję gnębienie mnie i zatruwanie mi życia. Po prostu brak mi słów :( Taka niewdzięczność za moją dobrą wolę i gościnność :( Po prostu ohyda. 
Odradzam komukolwiek goszczenie tych lesbijek pod swoim dachem.

Zdecydowanie odradzam komukolwiek goszczenie za darmo czy nawet odpłatnie tych dwóch kobiet pod swoim dachem. W moim odczuciu, nie są godne, by być goszczone przez kogokolwiek, a zwłaszcza na gospodarstwach rolnych. Moim zdaniem, stanowią potencjalne zagrożenie dla każdego gospodarstwa rolnego, gdyż znajdują przykre upodobanie w doszukiwaniu się dziury w całym i donoszeniu o wszelkich ich zdaniem niedociągnięciach gospodarstwa do różnych instytucji. 

To tyle na temat doctorprinter jak się opisały na Couchsurfingu. 

Jeszcze co do mojego psa - to poznałam fajnych, uczciwych i porządnych ludzi - o dziwo także z Krakowa - którzy zaoferowali na piśmie wspomagać mnie w zakupach karmy dla Satji, w czasach, gdy nie będzie mnie na nią stać. To są bardzo dobrzy, prawdziwie życzliwi mi ludzie, którzy sami zaproponowali mi, że pomogą odzyskać mi mojego pieska. Stosowne pisma zostały wysłane. Czekamy na odpowiedź Urzędu Gminy Kowale Oleckie. 

Co do niechcianej ciąży Satji w wyniku której ją straciłam - pies, który ją zapłodnił to pies sołtyski - tej samej, która tak chętnie doradziła lesbijkom, aby mnie podkablowały do TOZ, weterynarza powiatowego i Urzędu Gminy. Ta sama, która to tak chętnie mnie obgaduje i tak chętnie nadstawia ucha na wszelkie ploty ze mną związane oraz która tak chętnie dodaje od siebie różne podłe pomówienia nie mające nic wspólnego z prawdą.
Co skandaliczne - ten sam pies, czyli pies sołtyski nadal szwenda się bez nadzoru po moim gospodarstwie, tym razem obgryzając drzwi ganku na którym trzymam drugą sukę z cieczką – Sabę. Podejrzewam, że celowo go puszcza na moje gospodarstwo, aby mi uprzykrzyć życie i spowodować kolejne problemy z kolejną niechcianą ciążą kolejnej mojej suki.


Saba - rodzona siostra bliźniaczka Satji. Saba mieszka ze mną na gospodarstwie,
gdzie do niedawna mieszkała też Satja.
Saba uwielbia gdy się ją smyra pod uszami i masuje po szyi... :)
Saba jest na zielonej trawce, na swobodzie, korzysta z pięknej, ciepłej i pachnącej kwiatami wiosny
 - a jej siostra rodzona Satja siedzi w więzieniu, za kratami, w smrodzie, wśród stada niechcianych, skowyczących kundli :(((.
Czytelnicy sobie sami odpowiedzą na pytanie, co to za kobiety gościły u mnie za darmo na gospodarstwie ledwo 3-4 dni i do tej pory mszczą się na mnie i na moich zwierzętach robiąc nam krzywdę i przysparzając coraz to nowych przykrości i bratając się z od lat nieżyczliwą mi sołtyską. 

Sołtyska też bredzi, że rzekomo mi w czymś kiedyś pomogła i chciała pomóc. To absurd. Nigdy taka sytuacja nie miała miejsca. Od początku było dokładnie odwrotnie. Bruździła mi od początku mojego zamieszkania we wsi, świadomie działała na moją szkodę i nadal to robi - dlatego jej nie lubię. Jej postępowanie i podłe zagrywki wobec mnie, a niekiedy także moich gości - to jeden z powodów, dlaczego myślę o niej jako o zimnej babie bez serca i sumienia.. 

Natomiast lesbijki - osoby z zewnątrz - sprytnie wykorzystały zastane chore relacje, aby je wykorzystać dla swoich mściwych celów. Osobom tym, niby tak rzekomo „żywotnie zatroskanym” poziomem warunków mieszkalnych w moim domu i niby tak "zatroskanym" bezpieczeństwem i dobrostanem moich zwierząt – zupełnie nie przeszkadza, że sołtyska wraz z którą przeciwko mnie uknuły spisek i napuściły na mnie wszelkie możliwe instytucje, a która obecnie na swoim terenie prowadzi agroturystykę, gdzie udostępnia odpłatnie domki letniskowe na wysepce nad jej stawem rybnym – łamie wszelkie możliwe przepisy sanitarne i bezpieczeństwa w sposób wołający o pomstę do nieba.


Agroturystyka u sołtysowej, która napuściła na mnie policję, weterynarzy powiatowych,  Urząd Gminy i  TOZ w zeszłym roku, po tym jak się spiknęła z lesbijkami z Krakowa, które wyłudziły ode mnie darmowy pobyt na moim gospodarstwie, po to by krótko po opuszczeniu mojego gospodarstwa, nakablować na mnie, gdzie się da i u kogo się da.
W tle staw rybny i domki letniskowe dla turystów. W stawie stoją słupy energetyczne przewodzące prąd. Stawy te zostały utworzone przez nielegalne zalanie łąk bez jakichkolwiek pozwoleń. Domki letniskowe dla turystów stoją nad wodą z której kiedyś popłynie prąd który zabije letników. Z tego samego zbiornika wodnego są pojone cielęta.
One też się kiedyś usmażą żywcem.  Wystarczy jedno przebicie. A słupy energetyczne ulegają korozji stojąc latami w wodzie. Kiedyś prąd przez nie płynący spłynie do stawu i zabije kupę wędkarzy i zwierząt gospodarskich.
Wszelkie zasady bezpieczeństwa złamane. Karygodne zaniedbanie wołające o pomstę do nieba. 

Lesbijek zupełnie nie oburza fakt, że staw sołtyski został utworzony poprzez nielegalne zalanie łąk wraz ze stojącymi na nich słupami energetycznymi!

W wyniku tego procederu - słupy energetyczne stoją w wodzie stawu. Wokół stawu pasie się 7 cieląt, które piją wodę właśnie z tego stawu i które wchodzą do tego stawu. Poza tym, oprócz zwierząt – do stawu mają dostęp liczni wędkarze, którzy łowią z niego odpłatnie ryby.

Słupy energetyczne stoją w środku stawu. Druty energetyczne wiszą nisko nad wodą.
Wystarczy silniejszy wiatr, który zerwie te druty lub podpity wędkarz, który zapragnie pobujać się na tych drutach, a dojdzie do wielkiej tragedii.
Te słupy ulegają od dziesięcioleci korozji i kiedyś prąd płynący po drutach spłynie do stawu, w którym pływają ludzie i są pojone zwierzęta itd.

No, ale tych słupów panie lesbijki nie zdążyły sfotografować i opisać do Sanepidu i zakładów energetycznych oraz na policji i do Inspektoratu Weterynarii w Olecku, bo były zbyt zajęte szkalowaniem mojego dobrego imienia. Ocenę sytuacji i postępowania tych dwóch pań i pani sołtyski Czukt pozostawiam czytelnikom do oceny.

niedziela, 27 stycznia 2013

Piec chlebowy


Indiance przyszedł wyśmienity pomysł nowy do głowy.
Ma to być opalany drewnem - praktyczny piec chlebowy.

Siedzi przed swoim domowym piecem kuchennym i w wyobraźni tworzy ten nowy piec chlebowy. Rozważa, jak powinien być zbudowany, aby chleb w nim dobrze i szybko wyrastał. Zastanawia się też nad funkcją wędzenia. Rozważa rodzaj zastosowanego materiału do budowy pieca i jego parametry. Może go zbudować z cegły rozbiórkowej lub z kamieni, lub z grubej blachy, lub tylko drzwi i tace chlebowe zrobić z blachy, a resztę z cegły i kamienia. Kamień jest o tyle dobry, że jest bardzo trwały i dobrze akumuluje gorąc (jakby ktoś marudził, że "gorąc" to nie po polsku - od razu powiem, że słowa "gorąc" używała moja ś.p. Babcia oraz używa moja Mama, a one obie Polki, więc to musi być słowo polskie).

Indianka zamiaruje spojrzeć w Internecie na inne podobne piece tradycyjne. Jej piec ma służyć zasadniczo do wypieku chleba oraz do ogrzewania piwnicy, do ogrzewania wody do mycia, a także do wyrastania ciasta i zakiszania mleka na ser twarogowy. Generalnie można powiedzieć, że ma to być piec spożywczo -gospodarczy. Jednak ilość wydzielanego przez niego gorąca wystarczy by ogrzać swobodnie pół piwnicy, a nawet całą. Wystarczy Indiance, że ogrzeje pół piwnicy. Reszta powinna mieć niższą temperaturę z powodu takiego, że część piwnicy ma stanowić jej spiżarnię, a w spiżarni powinna być temperatura chłodna.

Indianka pisząc posta zerwała się na równe nogi ujrzawszy przez okno upierdliwego kundla sołtysówy – beżowego Foksika – sprawcę ciąży uprowadzonej do schroniska suki Satji. Foksik przytruchtał pod drzwi ganku na którym siedzi Saba. “Kundel bezczelnie próbuje się dobierać do kolejnej mojej suki. Babsztyl puszcza na wieś kundla, a ja potem mam problemy ze szczeniakami.” – zirytowała się Indianka. Postanowiła, że złapie kundla i odda go do schroniska, skoro właścicielka nie chce lub nie potrafi się zająć swoim psem należycie i puszcza psa samopas na jej gospodarstwo by szkody Indiance tutaj robił.

Minął dzień. Indianka zaniosła koniom i kozom owsa do żłobów. Kozy wdarły się do swojego boksu tuż przed nią rozpychając się bezczelnie. Rzuciły się żarłocznie na ich ulubiony przysmak.

Koniom wrzuciła owies do żłobów, ale ich jeszcze nie wpuściła, bo chciała je napoić najpierw i aby się wysikały na dworze zanim pójdą spać do stajni. Poszła po wodę i wyniosła ją koniom do picia. Podczas kolejnego nalewania wody w kuchni, konie włamały się do stajni otwierając sobie sprytnie wajchę zamykającą drzwi stajni. One też uwielbiają owies.

Indianka usiadła pod piecem grzejąc sobie plecy ciepłem bijącym od jej wynalazku. Rozmyśla nad dzisiejszym dniem, co zrobiła, a na co nie starczyło czasu i sił. Oczywiście zabrakło czasu i sił na papiery. To niedobrze. Ma wiele spraw urzędowych zaniedbanych przez brak czasu i sił. Musi się w końcu zmobilizować. Znaleźć na to czas.

Obiad na jutro ma ugotowany – rosół. Gotowanie obiadu jutro odpada – tylko rano nakarmi zwierzęta i usiądzie do papierów. Dzisiaj sobie z lekka przygotuje gabinecik do pracy.

W gabineciku utworzyła bank nasion. Ma wiele wspaniałych nasion. Trzeba je wszystkie zgromadzić w jednym miejscu, dokładnie opisać jeśli trzeba i poukładać w kolejności wysiewu. Pierwsze nasiona ziół i przypraw już wysiała. Przydałoby się siać zgodnie z kalendarzem księżycowym, ale nie zna się na tym i nie ma obecnie dostępu do Internetu, by sprawdzić kiedy i co powinno się wysiewać. Wysiewa zatem “na czuja”. Gdy pogoda ładna na dworze i kuchnia dobrze oświetlona światłem słonecznym, a od pieca bije miłe ciepełko domowego ognia – wtedy ma chęć siać. Dzisiaj zaczęła sobie przygotowywać kolejne donice na kolejne gatunki warzyw.

Zrobiła przegląd posadzonych na jesieni sztobrów – większość spleśniała, ale jest kilka takich co wyglądają zdrowo i rosną. Porzeczka czerwona przyjęła się i puściła listki nowe. To dobrze. Także kilka sadzonek drzew owocowych. Większość drzew i tak posieje na wiosnę, gdy zrobi się ciepło. Teraz przechodzą konieczną stratyfikację w mroźnym miejscu.

Te spleśniałe sztobry trzeba będzie wyjąć z gleby i spalić, a w ich miejsce posiać nasiona różnych ciekawych warzyw, ziół, przypraw – tych co potrzebują czasu aby urosnąć do wiosny. Ma nadzieję, że pleśń ze sztobrów nie zaatakuje nasion. Nasiona będą wysiane w ciepłym, suchym miejscu, więc nie powinno być problemu. Ale to się okaże.

Boczniaki w piwnicy rosną marnie, ale rosną. Może im za ciemno tam? Spróbuje przełożyć kostkę w widniejsze miejsce. Pieczarka też się ociąga, ale dla niej to trochę za zimno w tej piwnicy. Pewnie dopiero na wiosnę wypuści grzyby. Na razie podłoże przerasta białą grzybnią.

Podczas zimowych myszkowań po piwnicy – znalazła baniaczek paliwa. Super. Akurat brakowało trochę do pełnym 20 litrów paliwa. Teraz będzie można uzupełnić o ile nie jest zakrapiany czerwonym olejem uszlachetniającym. Chyba nie jest. Na oko przez bańkę paliwo wygląda na czyste. No, ale trzeba zlać do słoiczka i sprawdzić.

Szkoda marnować czerwonego oleju, bo jest drogi, a w docelowym baniaku niespełna 4 litry benzyny tylko, a wlała tam już czerwony olej. Pani, która przywiozła paliwo – przywiozła 18 litrów, a nie zamawiane 20 litrów. W tym ostatnim baniaczku pięciolitrowym zabrakło ok. półtora litra benzyny i w przedostatnim około pół litra. Trzeba do nich dolać czystego paliwa, bo olej czerwony przypadający na piątkę paliwa już jest wlany w każdym z baniaków pięciolitrowych. Indianka zaopatrzyła się też w olej rzepakowy do smarowania łańcucha. Niektórzy twierdzą tzn. właściwie Włoch twierdzi – że nie za dobrze wlewać olej rzepakowy do zbiornika, bo ponoć jest rafinowany z jakimiś chemikaliami, które wyżerają potem zbiornik czy przewody. Trochę dziwne, bo to olej jadalny. Jeśli szkodliwy jest dla maszyny, to jak bardzo musi być szkodliwy dla zdrowia człowieka, który na nim smaży potrawy lub używa do sałatek czy wyrobu majonezu? Co prawda smaży się na niewielkiej ilości oleju... Mimo wszystko, ta rewelacja brzmi niepokojąco i Indianka musi sprawdzić w Internecie jak jest naprawdę z polskim olejem rzepakowym. W jakich warunkach powstaje. Włoch ją nastraszył, że jest pozyskiwany przy udziale chemikalii, które w nim pozostają w śladowych ilościach, ale wystarczających by uszkodzić piłę wewnątrz.

Ogarnęła trochę kuchnię. Pozbierała gałązki i powkładała je do wody. Mocno późno, ale ma nadzieję, że chociaż część z nich odżyje i puści liście. W końcu dość długo leżały co prawda bez wody i gleby, ale w zimnym, wilgotnym miejscu, więc tak strasznie nie przeschły. Następnym razem trzeba od razu coś z nimi robić. Być może już za późno na to by je ratować, ale Indianka ma “zielone palce” i wierzy w wolę życia roślin. Już nie raz ją one zadziwiły. Da im szansę odżyć. Gdy ożywią się – posadzi je i będą rosły z nich piękne, tradycyjne krzewy porzeczki mazurskiej.

U Indianki rosną jak dzikie kaktusy. Indianka nie cierpi kaktusów. Przywlokły się tutaj razem z nią z miasta 10 lat temu i za nic nie chcą zdechnąć. Żadne domowe chłody czy mrozy im nie szkodzą. Skoro przetrwały tak wiele – to dostaną piękne, nowe doniczki aby wyglądały w nich nobliwie. Natomiast część kaktusików kupionych w Biedronce dla urozmaicenia nudnej kolekcji miejskiej - zmarniała. Po prostu wymarzły. Widać, jakieś delikatniejsze niż te kolczaste maczugi z miasta.

Włoch przywiózł Indiance kilka cebul tulipanów. One już rosną, tzn. puściły pędy więc trzeba je szybko posadzić do donic. Fajne nasiona i cebulki przywiózł Włoch. Szkoda, że taki wredny był wobec Indianki i jego pobyt się musiał skończyć przedwcześnie. No cóż... trudno. Nic Indianka na to nie poradzi. Prezenciki, prezencikami, ale chamem nikt nie ma prawa być pod jej własnym dachem – choćby dziurawym dachem :) Jej bieda i niedostatki jej domu nie upoważniają nikogo do tego, by zachowywał się wobec niej jak łachudra. Skoro deklarował się, że przyjeżdża by pomóc przez miesiąc – to powinien ten miesiąc pomagać, a nie robić łaskę i pyskować. Jego zachowanie zupełnie zepsuło jej samopoczucie i miała typa naprawdę dość.

 

niedziela, 22 sierpnia 2010

Indianka wykarczowała drogę dla wsi

Indianka wykarczowała drogę na Ciche. Pomagali robotnicy interwencyjni z Urzędu Gminy. Dzięki Indiance wieś odzyskała starą trasę komunikacyjną. Indianka bardzo ciężko się na niej napracowała. Pracowała 7 dni po 16 godzin dziennie – w upale i deszczu. Wykarczowała totalnie zapuszczoną od lat i zarośniętą drogę. Dzięki jej ciężkiej pracy pełnej poświęcenia są efekty. Indianka zaniedbała własne sprawy by sprostać zadaniu na drodze, ale teraz stara droga odnowiona, przestronna, przejezdna – na razie tylko dla ciągników, bo nawierzchnia poryta przez dziki wymaga równania spychaczem, ale za to jest wystarczająco dużo miejsca by dwa ciągniki minęły się w razie potrzeby.
Droga wymaga jeszcze poprawek. Robotnicy nie wszystko co konieczne dla poprawnego udrożnienia drogi zrobili tu, bo w piątek rano przyszła Rumcajsowa i zaczęła się awanturować. Nastraszyła pracowników Gminy tak, że nie pokończyli zaczętej pracy. Darła się jak nienormalna i chciała ukraść drewno nacięte przez Indiankę, a obiecane jej przez kierownika K.L. w zamian za pomoc w karczowaniu drogi. Przez Rumcajsową droga jest jeszcze niewykończona, bo przestraszeni robotnicy uciekli z drogi nie kończąc pracy. Zostały jeszcze tu sterczące brzydko z ziemi kikuty krzaków i drzew poszarpanych przez niszczycielską maszynę podczas wycinki, są też sterty gałęzi i suchych badyli nie usunięte. Pozostało też kilka krzywulców wierzbowych szpecących drogę i zawężających nadmiernie przejazd. Indianka powoli sprząta co się da, bo chce by ta droga zamieniła się w piękną spacerową aleję – zarówno dla siebie jak i dla gości Indianki, turystów i mieszkańców jej wsi. Poza tym ta nowa aleja ułatwi jej pilnowanie własnej ziemi, bo biegnie wzdłuż jej gospodarstwa.
Wczoraj po raz pierwszy miała przyjemność pokazać aleję swoim gościom. Na alei przydałoby się kilka ławek dla spacerowiczów. Indianka przygotowała miejsce pod jedną ławkę, tylko decha potrzebna do zrobienia ławki.
Wczoraj w nocy zakradła się po cichu na aleję i obserwowała teren, czy przypadkiem Rumcajsowa nie próbuje ukraść jej drewna pod osłoną nocy. Siedziała w ciemności delektując się nocą. Nawet komary nie cięły. Nadeszły dziki na drogę. Nie bała się, choć może powinna. Pomyślała, że może być wśród stadka locha z małymi, a te są agresywne i lepiej zejść im z oczu. Gdy dziki były około 25 metrów od Indianki – wstała ze zrobionego przez siebie stołka i poszła powoli do domu podziwiając księżycową noc.
Ponieważ ona sama się tutaj na tej drodze najbardziej i najciężej społecznie napracowała i to za darmo, swoim sprzętem, na swoim paliwie, w swoim czasie oraz nadal sprząta drogę bez pomocy kogokolwiek ze wsi, mimo że drogę dla całej wsi zrobiła i wszyscy z niej będą korzystać – także Naruszewiczowa, która przeszkadzała w karczowaniu drogi – w uznaniu swoich niewątpliwych zasług, postanowiła nazwać drogę od swojego przydomku.
Niniejszym uroczyście oświadcza, iż dziś nadaje temu odcinkowi drogi nazwę „Aleja Indianki” i zaprasza mieszkańców swojej wsi do korzystania z tej drogi. Jak któryś ma solidną dechę, to niech przyniesie – ławkę Indianka zrobi.