Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Olecko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Olecko. Pokaż wszystkie posty

piątek, 27 lipca 2018

Skany mojego sprostowania dotyczącego sprawozdania z kontroli WIW Olsztyn - strony: 13, 14.


 
Skany mojego sprostowania dotyczącego sprawozdania z kontroli WIW Olsztyn - strony: 13, 14.
Proszę o pomoc i interwencję. W nocy 3 maja 2018 roku zostałam okradziona z moich owiec i kóz.
Zwierzęta są przetrzymywane przez wójta Kowali Oleckich, Krzysztofa Locmana na cudzej farmie, gdzie umierają z głodu.
Mnie, właściciela i hodowcę tych zwierząt, nie dopuszcza się od 3 miesięcy do oględzin moich zwierząt, uniemożliwia mi się zapoznanie z materiałem fotograficznym z farmy, gdzie są ukrywane przede mną moje zwierzęta. Padło im 7 sztuk.
Zostałam okradziona przez wójta Locmana, PIW Olecko, fundację Molosy Adopcje.
W kradzieży brali udział policjanci KPP Olecko oraz pracownicy i właściciele ze schroniska dla psów w Bystrym. 
Bezpodstawnie wywieziono także dwa psy, wyciągnięte z mojego domu. 
Prokuratura olecka nic mi nie pomogła, prokuratura suwalska też nic. Nadal moje zwierzęta są w obcych rękach, a wójt bawi się w sędziego we własnej sprawie i nie dopuszcza moich dowodów dobrego stanu zwierząt w dniu wywiezienia z mojej farmy.
Inspekcję w dniu 25 czerwca 2018 roku przeprowadziły na mojej farmie oraz na farmie, gdzie są wywiezione moje owce i kozy, następujące panie inspektorki WIW Olsztyn:

Dział ds. ochrony  zwierząt

Wojewódzki Inspektor Weterynaryjny ds.ochrony zwierząt 
lek. wet. Marta Hinc
tel. 89 524 14 65        
Starszy inspektor weterynaryjny ds. ochrony zwierząt
lek. wet. Katarzyna Bączek
tel. 89 524 14 57
Były wyraźnie i mocno uprzedzone, urobione wcześniej przez PIW Olecko, ale próbowały być obiektywne.
NIE MAM ŻADNEGO WPŁYWU NA KARMIENIE, POJENIE I WSZELKIE CZYNNOŚCI DOKONYWANE NA MOICH OWCACH PO ICH WYWIEZIENIU Z MOJEJ FARMY I NIE PONOSZĘ ŻADNEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA ZGONY Z NICH WYNIKŁE. 
Owce i kozy na mojej farmie nie padły, nie były chore, ani zagłodzone. Krzywda stała się im w obcych, pazernych na cudzy inwentarz łapskach.
ZA STAN ZDROWIA I ODŻYWIENIA ORAZ ZA ZGONY WYNIKŁE Z GŁODZENIA MOICH ZWIERZĄT I Z NIEHUMANITARNEGO TRANSPORTU ODPOWIADAJĄ ZŁODZIEJE, KTÓRZY MOJE ZWIERZĘTA WYWIEŹLI I JE PRZETRZYMUJĄ.


ZWIERZĘTA POWINNY BYŁY BYĆ ZBADANE NA MOJEJ FARMIE, PRZED WYWIEZIENIEM Z MOJEJ FARMY, W MOJEJ OBECNOŚCI I W OBECNOŚCI NIEZALEŻNEGO WETERYNARZA.
Z OGLĘDZIN NA MOJEJ FARMIE POWINIEN BYĆ SPORZĄDZONY PROTOKÓŁ I DANY MI DO UZUPEŁNIENIA I AKCEPTACJI.
STAN ZWIERZĄT W DNIU 2 i 3 maja 2018 roku, NIE WSKAZYWAŁ NA ZAGŁODZENIE I ODWODNIENIE.
NIC ZWIERZĘTOM NIE ZAGRAŻAŁO.
ZWIERZĘTA BYŁY CZYSTE, ZDROWE, NAJEDZONE.
NIE BYŁO PODSTAW DO WYWIEZIENIA ZGODNIE Z USTAWĄ O OCHRONIE ZWIERZĄT.
WIW OLSZTYN POWINIEN KIEROWAĆ SIĘ OCENĄ STANU ZDROWIA ZE ZDJĘĆ I FILMÓW WYKONANYCH W DNIU 2 I 3 MAJA 2018, NA MOJEJ FARMIE, WYKONANYCH W MOJEJ OBECNOŚCI. TEGO DNIA POWINIEN TEŻ BYĆ SPORZĄDZONY PROTOKÓŁ Z OGLĘDZIN Z MOIM UDZIAŁEM JAKO WŁAŚCICIELA ZWIERZĄT. W RAZIE STWIERDZENIA NIEPRAWIDŁOWOŚCI, POWINNY BYĆ ZAPISANE W PROTOKOLE ZALECENIA POKONTROLNE DLA WŁAŚCICIELA CZYLI DLA MNIE. Tego nie było. Zostały złamane wszystkie procedury inspekcji weterynaryjnej oraz prawo.
PRZED WYWIEZIENIEM ZWIERZĄT PIW OLECKO POWINIEN BYŁ WYDAĆ DECYZJĘ O ODEBRANIU ZWIERZĄT ZGODNIE Z PRAWEM I OBOWIĄZUJĄCYMI PRZEPISAMI, oraz wręczyć mi ją na piśmie, A NIE OT TAK. BEZ ŻADNYCH DOKUMENTÓW, NA PODSTAWIE WIDZI MI SIĘ ZAINTERESOWANEJ PRZEJĘCIEM RASOWYCH KONI KOBIETY Z FUNDACJI MOLOSY ADOPCJE POZWOLIĆ NA WYWÓZ CZYLI NA ZWYKŁĄ KRADZIEŻ.
OD 3 MIESIĘCY MOJE OWCE I KOZY SĄ W OBCYCH RĘKACH, A MNIE NIE DOPUSZCZA SIĘ DO NICH, BY MATACZYĆ ICH STANEM ZDROWIA I ODŻYWIENIA.
DO MOICH ZWIERZĄT NIE DOPUSZCZA MNIE WÓJT LOCMAN, PIW OLECKO, WIW OLSZTYN.
TO KLIKA. ZORGANIZOWANA GRUPA PRZESTĘPCZA NA WYSOKICH STOŁKACH. 
Ja wielokrotnie domagałam się dopuszczenia mnie do oględzin moich zwierząt, ale wójt Locman, PIW Olecko, WiW Olsztyn i fundacja Molosy Adopcje mi to uniemożliwili, by mieć pełną swobodę w manipulowaniu materiałem dowodowym, by działać na szkodę mojego interesu prawnego.


Proszę Głównego Lekarza Weterynarii w Polsce, Ministerstwo Rolnictwa, Prokuraturę Krajową i CBA o interwencję! 
PIW Olecko (Powiatowy Inspektorat Weterynarii) okradł mnie, sprowadził złodziejską fundację, a WIW Olsztyn (Wojewódzki Inspektorat Weterynarii) staje po stronie swoich podwładnych moim kosztem :(((
Ta weterynaryjna korporacja mnie okradła, zniszczyła moją hodowlę i niszczy moje gospodarstwo, rujnuje mnie :(((
Do wiadomości:

Dział ds. ochrony  zwierząt

Wojewódzki Inspektor Weterynaryjny ds.ochrony zwierząt 
lek. wet. Marta Hinc
tel. 89 524 14 65        
Starszy inspektor weterynaryjny ds. ochrony zwierząt
lek. wet. Katarzyna Bączek
tel. 89 524 14 57
W załączeniu skany: 13, 14.
Skany mojego sprostowania dotyczącego sprawozdania z kontroli WIW Olsztyn - strony: 
Naturalistyczna hodowczyni koni: Izabella Redlarska, Rancho de Rebelle, Czukty 1, 19-420 Kowale Oleckie, Woj.Warmińsko-Mazurskie, tel. 511945226

sobota, 19 września 2015

Akcja lekarz i akcja laptop

W czwartek Indianka musiała udać się do lekarza wraz z Kamykiem gdyż ją o to prosił i by dopilnować by sprawy zostały załatwione należycie, a Kamyk nie został spławiony byle czym i byle jak. Dobrze, że mu towarzyszyła i wcześniej dopilnowała, by się ubezpieczył i wziął poświadczenie na piśmie tego ubezpieczenia. Lekarz i pielęgniarka już na samym początku chcieli Kamyka pogonić. Zernęli do systemu w komputerze i ponoć według systemu był nieubezpieczony. Na to Indianka wyciągnęła zaświadczenie z pieczątkami. Ta dam! Ubezpieczony! :)))

Pielęgniarka miała minę jakby kupę połknęła. Przez chwilę przeżuwała niewygodną wiadomość. No kurczę - jest papier! Trzeba obsłużyć pacjenta! Spojrzała na doktora i zapytała czy przyjmie pacjenta. Wyraził zgodę. Wzięła zaświadczenie i wprowadziła dane do komputera.

Kamyk nie ufa lekarzom. Nie wierzy, że mu pomogą. Jest do nich zrażony. Indianka także miała negatywne wrażenia po tej dłuuuugo (grube miesiące) wyczekiwanej wizycie u specjalisty. Lekarz sprawiał wrażenie nieprzychylnego i wręcz nieprzyjaznego, zaś jego powierzchowne badanie wydało się niemiarodajne i niewiarygodne. Jednak dał skierowanie na kompleksowe badania specjalistyczne. One powinny wykazać przyczyny dolegliwości. Jeśli nie wykażą - Indianka wielce się zdziwi i dojdzie do przekonania, że ta cała służba zdrowia to wielka, bezwartościowa ściema i nabijanie chorych w butelkę.

Po wizycie u lekarza wydało się, że Kamyk rano nie odpuścił sobie dwóch piw i w związku z tym nie mógł poddać się badaniu krwi. Indianka była zła na niego. Tłumaczył się, że źle się czuł i by uśmierzyć ból wypił to piwo. Brzmiał wiarygodnie i wyglądał mizernie, ale co gorsza, po wizycie też sobie nie odpuścił 5 piw. Wyżłopał pięć piw przy Indiance mimo jej opozycji i niezadowoleniu. Podpity zrobił drobne zakupy spożywcze, a następnie kopał je ze złości na ulicy przed sklepem i urządzał sceny. Cud, że cukru nie rozsypał. Potem poszli z tymi pozbieranymi z chodnika wiktuałami (cukier na przetwory, porcje rosołowe dla kotów i psów, udka dla ludzi na obiad, syrop owocowy do mleka dla Kamyka, sok marchwiowy dla Indianki) do auta szefa.
Z jego szefem zajechali do Indianki po jaja, mleko i ser.

Indianka dała im w prezencie swoje jaja i mleko. Z sera Kamyk zrezygnował widząc wnerwioną jego zataczaniem się Indiankę.

Indianka chciała zostać w domu i zająć się swoją pracą. Wcześniej w Olecku dopilnowała spraw Kamyka, by Kamyk od razu zarejestrował się na ważne i pilne badania (czego jej nie ułatwiał cudując) i teraz chciała zająć się swoimi sprawami w domu.

(Warto dodać, iż przy rejestracji na tomograf komputerowy spotkali wścibską stażystkę z biblioteki w Sokółkach (tę samą która ostatnio darła gębę na Indiankę w bibliotece i przeszkadzała jej pracować na komputerze) która stojąc z plikiem własnych skierowań na badania tomografem komputerowym bezczelnie dopytywała Indiankę donośnym głosem słyszalnym w każdym kącie długiego korytarza: "A NA CO PANI CHORUJE??!" - zapewne po to by dostarczyć dla Krychy nowej pożywki do złośliwych plotek. Oburzona Indianka odrzekła, że to nie stażystki sprawa i niech stażystka zajmie się SWOIMI chorobami.)

Niestety Kamyk nie odwiózł Indiance w wyznaczonym terminie pożyczonego laptopa i musiała jechać po niego z nimi aż do Sejn. Pojechała, a wróciła do domu autobusem i stopem wraz z odzyskaną własnością.

Akcja laptop zakończona powodzeniem. Sprzęt w domu. Będzie na czym pracować i bronić tyłka Kamyka pod warunkiem, że Indianka zdobędzie co najmniej stuwattowy panel solarny.

Akcja "lekarz" też przeprowadzona z powodzeniem, mimo negatywnych wrażeń z tej wizyty. No, przynajmniej wizyta doszła do skutku co już wisiało na włosku. Kamyka samego na pewno by spławili z niczym. Zmarnowaliby mu ten nieprzyzwoicie dłuuugi okres oczekiwania na wizytę. Ciężko chory odszedłby z niczym.

Kamyk w urzędach i instytucjach państwowych nie ma siły przebicia. A w takich miejscach trzeba walczyć o swoje. Niewiele jest miejsc takich ludzkich, nastawionych na przyjazne traktowanie petentów i pacjentów.

Indianka nareszcie w domku na własnych śmieciach! :-) Grzyby niestety szlag trafił. Za długo czekały na obróbkę. No, ale przynajmniej kilka spraw pchnięte do przodu. M.in. Indianka sprawdziła w szpitalu w Suwałkach w jakim terminie badania tam Kamyk może zrobić.

Załatwiła też dwie inne sprawy w Suwałkach. Obrotna jest mimo braku czasu i samochodu. Nogi jej mało nie odpadły. Suwałki rozległe są. Nachodziła się, że hej!

Był moment w Suwałkach, że miała wrażenie, że radiowóz policyjny jadący ulicą obserwuje ją. Trzykrotnie się z nią zrównał gdy szła i jechał tuż obok niej. Następnie zjechał na zatokę autobusową i stanął jakby się naradzał co dalej. Porwać Indiankę czy jeszcze nie? :))) Do niczego jednak nie doszło i inwigilacja fizyczna zakończyła się. Indianka wróciła do domu bez przeszkód, a nawet szybciej niż się spodziewała. Autobusem do Olecka, a potem okazją aż pod dom co ją szczególnie uradowało z uwagi na obolałe nogi i ciężki plecak.

Indianka cieszy się, że już jest z powrotem na swoim ukochanym rancho pełnym oddanych Indiance zwierząt.
Wszystkie się bardzo ucieszyły, gdy wróciła i przywitały ją czule.
Jak dobrze być w domu między swymi :-)

A teraz weekendowy coconing! :-)
Yahooo! :-) :-) :-) 




Indianka

środa, 31 lipca 2013

Wycieczka na Komendę


Dziś z samego rana, gdy Indianka wyszła na dwór by wypuścić wszystkie zwierzaki na wybieg – niespodziewanie zajechał radiowóz. Policja olecka.

Indianka za plexi :))) Nie, żeby groźna była i zagrażała szyjom panów policjantów.
Taki wóz dostali do przywiezienia Indianki :)

Dwóch bardzo miłych, kulturalnych i cierpliwych panów policjantów poprosiło niezwykle grzecznie Indiankę, by zechciała się z nimi udać na komendę celem złożenia zeznań w sprawie zajść z Giżycka. Dostali powiastkę z komendy w Giżycku, by Indiankę przesłuchać.
Indianka pozamykała wszystko co zamknąć trzeba było i udała się wygodnym autem do Olecka. Nikt na nią się nie rzucał, jej nie skuwał, nie tłukł, nie wlókł po ziemi jak worek kartofli i nie straszył. Policjantki z Giżycka powinny przyjść na Komendę w Olecku na szkolenie by nauczyć się, jak postępować z obywatelami.



Bardzo uprzejmi panowie policjanci specjalnie dla Indianki uruchomili wiertaczki aby się nie udusiła.
Nalegali także, żeby od razu mówiła jakby się źle poczuła w tym zamkniętym pomieszczeniu.
Ale rano nie było duszno. Panował orzeźwiający chłodek. Dodatkowo wiaterek z wiatraczków sprawił, że Indianka nie dusiła się na tyle radiowozu. Poza tym nie była pobita i wciągnięta przemocą do ciasnego pomieszczenia bez tlenu, więc nie miała niebezpiecznie podwyższonego ciśnienia i uczucia suchości w gardle.



Indianka kryminalistką. Jak żyje, jeszcze w takiej roli nie występowała ;)))

Została oskarżona o skopanie wyszkolonych policjantek z Giżycka 
pod schroniskiem dla psów w Bystrym, 
o ich nawalenie piąchą po pysku i zbluzganie ;)))
Chwała bohaterce! :)))


Po złożeniu zeznań, Indianka kupiła łańcuchy do wozu konnego, aby zaprząc wygodnie konia, na zaczepy nie starczyło kasy, ale łańcuchy już ma. Załatwiła jedną sprawę w KRUSie, trzy sprawy w ARiMR, zaszła do przeniesionego sklepu budowlanego by zorientować się co mają i w jakich cenach oraz by znaleźć wykonawcę okien luksferowych i kogoś do naprawy stropu w piwnicy paszarni. W pobliżu sklepu spotkała znajomego veganina i wraz z nim i jego znajomą wróciła na rancho, gdzie wypili kawkę i porozmawiali ździebko. Indianka dała obiecaną dynię w słojach. Pastę dyniowo-grzybową na chleb i dynię na słodko do naleśników. Veganin też kupił swojej rodzinie i gościom jajeczka indiańskie. Dzisiaj się uzbierało 21 sztuk. 20 jaj po 60 groszy i jedno gratis.



"Schody do nieba", czyli do Wydziału Kryminalnego Policji w Olecku :)
Drewniane, zabytkowe. Zapewne pamiętają jeszcze dawnych Prusaków.

Widok Komendy w Olecku  z piętra kryminalnego :) Ładne dachy mają. Nowe.

Spacer z Komendy mostkiem ku KRUSowi. Indianka obskoczyła wczoraj kilka instytucji.
 Jak już znalazła się niespodziewanie w Olecku, to trzeba było tę okazję optymalnie wykorzystać.
Rzeka w Olecku. Płytka. Chętnie pływają nią kaczki. 
W KRUSie Indianka nie była jedyną zbuntowaną rolniczką. Był tam także wkurzony młody rolnik, który miał żal do KRUSu o to, że KRUS nie chciał umorzyć mu zaległości.

“Przepraszam, że jestem rolnikiem!” – wołał rozgoryczony.
Tymczasem Indianka poinformowała KRUS, że nie wie za co mu płaci, skoro emerytury rolniczej i tak się nie doczeka. Według niej, KRUS to instytucja niewiarygodna. Bierze pieniądze za friko, podczas gdy rolnik zasuwa cały dzień od świtu do nocy by zarobić na te pieprzone haraczyki. Poza tym stwierdziła, że woli, aby jej kasa została w jej kieszeni, bo tam jest jej miejsce. Indianka wyraziła zdanie, że nie stać ją na to, by utrzymywać taką dużą instytucję jak KRUS, a pieniądze ze składek są jej potrzebne chociażby na remont domu czy stajni.

Rolnik za nią wtórował jej i przytakiwał. :)


Natomiast wzburzona pani kierownik KRUS powiedziała Indiance, że żyje w PRLu i musi płacić KRUS czy ją na to stać czy  nie :D Indianka nieśmiało zauważyła, że PRLu już nie ma.  Żyjemy w Polsce demokratycznej, obywatelskiej i obywatel się liczy i jego dobro, a nie komunistyczny reżim i jego tyranistyczne wytyczne.

Z KRUSu Indianka udała się do ARiMR mijając po drodze szpital olecki.
Leżała w nim kilka lat temu, gdy miała wypadek na gospodarstwie.
Mimo wypadku nie dostała odszkodowania, ani nie umorzono jej składek KRUS.
KRUS to bezduszny beton. 

Natomiast w ARiMR zaobserwowała rosnącą biurokrację jako objaw nasilającego się w Polsce faszyzmu unijnego. Pracownicy robią co im szefowie każą. A szefowie każą coraz bardziej się czepiać pierdół. Indianka musiała poprawić dokumenty. Rozpisać dwie działki w czterech rubryczkach i dodać słowo “wieloletnie”, bo by nie dostała dotacji, jakby tego słowa nie dodała. Normalnie masakra. Krzywa absurdu unijnego rośnie.


Unia w Polsce realizuje politykę zaboru kasy rolniczej pod byle pretekstem. Wystarczy jedno nie użyte, lub niewłaściwie użyte słowo, by stracić szansę na dotacje mimo, że rolnik uprawia ziemię zgodnie z dobrą praktyką rolniczą. 

Pora zmienić władzę w Polsce na bardziej proludzką. Pierdoły nie powinny górować nad dobrą praktyką rolniczą i dobrem rolników i ich rodzin. Ta władza co jest, coraz bardziej robi się zimna, nieludzka i cyborgowata i takie cyborgowate traktowanie ludzi narzuca rozmaitym urzędom i instytucjom. 

Traktuje ludzi koszmarnie przedmiotowo i z wielkim lekceważeniem i brakiem zrozumienia i poszanowania człowieka jako jednostki oraz z lekceważeniem elementarnych praw i potrzeb człowieka. 

Pracownicy ARiMR to ludzie mili, ale ilość narzucanych im upierdliwych, biurokratycznych bzdetów, które z kolei przerzucają na rolników robi się uciążliwa. Rolnicy powoli zaczynają się czuć jak uczestnicy obozu karnego, a nie jak szczęśliwi beneficjenci systemu dopłat unijnych mających na celu wspierać rolnictwo i rolników.


Jeszcze kilka zaległych spraw papierkowych jest na głowie Indianki. Musi się nimi zająć w tym tygodniu. Pewnie jutro.